Odnoszę wrażenie że ziemia faluje od upału. W miejscu gdzie horyzont pustynnego pejzażu dziwnie połyskując styka się z niebem, coś lub ktoś przesuwa się powoli. Z prawej do lewej i z powrotem. Odnoszę wrażenie, że punkt, który obserwuję, powiększa się przy tym i opuszcza. Przybliża. W momencie, gdy zawraca, na krótką chwilę widzę go przodem, wtedy z plamy staje się kreską. Przecinkiem zamiast kropki. Po jakimś czasie, który z powodu monotonii trudno jest określić znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki, jednak wciąż pozostaje równie nieostry, jak na początku. Nie mogę go jednak dotknąć. Do dyspozycji mam tylko wzrok. Przesuwając się tuż obok, zasłania sobą wszystko co widzę. Po czym znika. W swojej drodze od jednej krawędzi do drugiej najprawdopodobniej ominął mnie i jest teraz gdzieś za moimi plecami. Widzę krajobraz idealnie pusty, gdzie jedynym ruchem jest delikatne migotanie powierzchni na horyzoncie.